Im większa spółka, im większa oferta publiczna, tym bardziej cały obraz komunikacji z inwestorami indywidualnymi podczas IPO zaczyna przybierać karykaturalne rozmiary. Takie oto dialogi zdarza nam się toczyć z przedstawicielami spółek (lub agencjami IR je obsługującymi), o których to, rzecz jasna, chcemy się jak najwięcej i jak najszybciej wszystkiego dowiedzieć:
- My: Dzień dobry, czy jest możliwość zrobienia wywiadu z Prezesem spółki
- Spółka: Tak, ale w obecności siedmiu prawników z trzech kancelarii prawnych
- My: Czy spółka weźmie udział w jakimś czacie z inwestorami indywidualnymi?
- Spółka: Nie, bo nie ma możliwości przed każdą odpowiedzią Prezesa na zadane w czacie pytanie, umieszczenia odpowiednich disclaimerów.
- My: Czy jest możliwość zadania pytania przedstawicielowi spółki? Piszemy raport o Państwa debiucie, to pilne
- Spółka: Tak, ale odpowiedź musi zostać zatwierdzona przez nasze wszystkie kancelarie prawne, będzie w przyszłym tygodniu
Z jednej strony próbuję zrozumieć postawę spółek, które otoczone przez „wszystkowiedzących” prawników, próbują lawirować w zawiłych przepisach prawa. To jest jeden punkt widzenia. Stąd właśnie biorą się wszystkie disclaimery przed przeczytaniem jakichkolwiek dokumentów, które z grubsza stanowią to, że jedynym źródłem wiedzy o ofercie jest prospekt emisyjny oraz to, że nie wolno tej oferty prezentować, ba nawet patrzeć na nią z daleka, w USA, Kanadzie i w jeszcze kilku innych krajach.
Z drugiej jednak strony widać, że towarzyszące całemu procesowi kancelarie prawne nie idą z duchem czasu. Na każde zadane pytanie, odpowiadają „NIE!”, zanim dokończy się pytanie. Jest to w sumie oczywiste z ich punktu widzenia. Po co narażać się na problemy, skoro można je zdusić w zarodku i na wszelki wypadek wszystkiego zabronić. To jest też w miarę zrozumiałe z psychologicznego punktu widzenia. Bo przecież, gdyby kancelarie tak bardzo nie pilnowały wszystkich i wszystkiego, mogłoby się wręcz wydawać, że są niepotrzebne. A jakoś przecież trzeba uzasadnić wystawioną fakturę na końcu całego procesu, o sukcesie którego i tak zdecydują inwestorzy instytucjonalni.
Dziwię się, że oferty publiczne są reklamowane w środkach masowego przekazu, np. w formie reklam telewizyjnych. Przecież jakiś szalony Amerykanin, będący akurat na wakacjach w Polsce, mógłby to zobaczyć, strzelić fotkę aparatem i zawieźć ją do Stanów. A wtedy pech i cała oferta w łeb.
Powiem krótko, opanujcie się. Dajcie tym Prezesom coś powiedzieć, może a nóż jakiś inwestor indywidualny, nie rozumie czegoś w prospekcie emisyjnym i będzie chciał zadać jednak jakieś pytanie spółce.
Od powyżej opisanej reguły zdarzają się raz na jakiś czas chlubne wyjątki (vide IPO Aliora). Niestety, są to wyjątki niezwykle rzadko występujące.