Jak powszechnie wiadomo Giełda rozpatruje możliwość zamiany indeksu WIG20 na WIG30. Przy tej okazji ma dojść do „małej” zmiany na rynku kontraktów terminowych. Otóż jest propozycja Giełdy mówiąca o podwyższeniu mnożnika z 10 na 100.
Mamy zatem na Giełdzie kurę znoszącą złote jajka (FW20). Spróbujmy zatem, przy okazji różnych zmian, nie zrobić jej krzywdy.
Depozyt na FW30 to kilkanaście tysięcy złotych
Będzie to oznaczać, że zmiana notowań kontraktu na WIG30 o 1 punkt będzie powodować zmianę wartości naszego portfela o 100 zł. Wartość całego kontraktu wzrośnie 10 razy w stosunku do dzisiejszych wartości. Również wartość depozytów zabezpieczających wzrośnie 10-krotnie. Zmiana ta została zaproponowana, aby zmienić proporcje kosztów do wartości kontraktu. Chodzi oczywiście o relatywne obniżenie prowizji. Dla dużych inwestorów instytucjonalnych zmiana ta nie będzie miała znaczenia, po prostu zmniejszą się prowizje. Z kolei dla inwestorów indywidualnych zrobi się bardzo drogo. Mało jest takich inwestorów, których będzie stać na wniesienie depozytu zabezpieczającego w wysokości kilkunastu tysięcy złotych za jeden kontrakt terminowy. Podobnie jak niewielu jest takich, którzy aktualnie regularnie handlują przynajmniej 10 kontraktami na WIG20.
Kontrakt na WIG5 jak na WIG20
W związku z tym, dla inwestorów indywidualnych został wymyślony indeks WIG5 i towarzyszący mu kontrakt na ten indeks. Budowa tego kontraktu ma być identyczna jak aktualnie istniejącego kontraktu na WIG20, czyli obowiązywać ma mnożnik 10. Z jednej strony propozycja ta wydaje się w porządku, jak kogoś nie stać na grę „dużym” kontraktem na WIG30, to będzie miał do dyspozycji mały kontrakt na WIG5. Jest jednak jeden problem.
Inwestorzy instytucjonalni i indywidualni potrzebują się nawzajem
Wydaje się, że aktualnie na rynku kontraktów na WIG20 istnieje pewna symbioza inwestorów instytucjonalnych i indywidualnych. Jedni drugich potrzebują i wzajemnie się uzupełniają. Ci duzi zapewniają odpowiednio duży wolumen, co powoduje zainteresowanie inwestorów indywidualnych, którzy widząc odpowiednią głębokość rynku nie boją się tam handlować i dostarczają swoją część płynności. Na tym z kolei korzystają inwestorzy instytucjonalni, itd. powstaje naturalne dodatnie sprzężenie zwrotne.
Pytanie co się stanie, jak duzi zostaną na kontrakcie na WIG30, a ci drobni, ze względu na barierę cenową, uciekną na kontrakt na WIG5. A także, czy sumaryczne obroty na tych dwóch instrumentach będą większe niż teraz na jednym kontrakcie na WIG20. Wydaje się, że względu na tę wspomnianą symbiozę, w której jedni drugim dostarczają płynności, ta synergia może zostać utracona, a odpowiedź na pytanie o zwiększone obroty raczej jest negatywna. Boję się także marginalizacji indeksu WIG5 i jego zdecydowanie mniejszej popularności. Przecież to wartość indeksu WIG30 będzie najczęściej podawana w serwisach informacyjnych. O indeksie WIG5 może w konsekwencji nikt nie pamiętać, co spowoduje dodatkowo mniejszą popularność kontraktów na ten indeks.
Kontrakt na WIG20 to perełka. Nie zgubmy jej
Kontrakt na WIG20 to perełka w koronie warszawskiej Giełdy. Można spróbować zadać pytanie dlaczego kontrakty te odniosły tak duży sukces. Odpowiedź jest raczej banalna – prostota. Do dyspozycji inwestorów został dany jeden niezwykle prosty w swojej konstrukcji instrument. I to wystarczyło. Nie dano nam do dyspozycji wielu skomplikowanych narzędzi, być może i korzystniejszych i atrakcyjniejszych, tylko jedno, niezwykle proste narzędzie. To ma ogromne znaczenie, że ten najważniejszy instrument pochodny jest tylko jeden. Nie dekoncentruje się uwagi inwestorów. Wszyscy są skupieni na jednym prostym narzędziu i to działa. Podział tej uwagi na wiele instrumentów może niestety przynieść efekty odwrotne do zamierzonych.
Mamy zatem na Giełdzie kurę znoszącą złote jajka. Spróbujmy zatem, przy okazji różnych zmian, nie zrobić jej krzywdy.