Artykuł pochodzi z Akcjonariusza nr 3/2013.
Cały numer można pobrać tutaj.
Problem nie polega jedynie na wyborze tych, które są najatrakcyjniejsze, ale również na odrzuceniu tych, które w gruncie rzeczy z inwestowaniem nie mają prawie nic wspólnego. Jedną z nich są diamenty…
Wartość wewnętrzna
W teorii ekonomii, jedną z najważniejszych cech aktywów mających stać się przedmiotem inwestycji jest wartość wewnętrzna. To informacja o tym, ile dane aktywo może przynieść przychodów i zysków w trakcie jego posiadania oraz wtedy, gdy będzie ono sprzedawane. Istnieje dość powszechne przekonanie, że biżuteria to aktywa, które pozwalają chronić majątek przed inflacją, zdarzeniami losowymi, a w sytuacji kryzysowej uzyskać konkretny zastrzyk gotówki. Otóż nic bardziej mylnego!
Złoto, srebro i inne metale szlachetne można nabywać w formie sztabek na zorganizowanych rynkach, można je tam praktycznie w każdej chwili sprzedać po obowiązującej i publicznie publikowanej cenie hurtowej. Monety i sztaby można trzymać „po łóżkiem” i nie ma ryzyka, że z tego powodu stracą większość z cech przesądzających o ich wartości rynkowej. Ryzyko inwestora to kilka do kilkunastu procent marży detalicznej tego, kto metale sprzedaje i odkupuje w formie kantorowej.
W przypadku diamentów sytuacja jest zupełnie inna. To wielki biznes chce abyśmy wierzyli, że oszlifowany kawałek węgla posiada magiczną, niedookreśloną wartość, czyniącą go dobrem rzadkim i pożądanym przez wszystkich. Diamenty w formie jubilerskiej (podobnie jak metale szlachetne) nie są inwestycją, a ich wartość wewnętrzna tylko umownie przekracza wartość hurtową składników, z których zostały wykonane. Niestety, diamenty również w formie surowej (kamienia) nie spełniają wielu podstawowych kryteriów jakim powinny odpowiadać inwestycje.
Diament jest miarą męskości
Wartość diamentów jest raczej sztucznie kreowana przez wielkie firmy, niż przez realny rynek. Biżuteria z diamentami ma zdecydowanie większą wartość emocjonalną i estetyczną, niż inwestycyjną.
Ale od czego to się wszystko zaczęło… Diamenty są cenne, bo w 1938 Gerold Lauck i agencja reklamowa N.W. Ayer wmówili to nam, a my – mężczyźni – w to uwierzyliśmy. I być może trochę ze wstydu, od pokoleń temu nie zaprzeczamy.
Bezpośrednim bodźcem do kampanii był Wielki Kryzys. Utrata fortun, brak pracy, zdecydowanie nie sprzyjały zakupom zaręczynowych pierścionków z diamentem. Interes De Beers szedł fatalnie i coś trzeba było z tym zrobić!
Geniusz Lauck’a spowodował, że amerykańscy faceci – a po nich reszta świata – uznali, że jedynym symbolem godnym palca ich wybranki będzie pierścionek zaręczynowy z diamentem. Posiadający niezwykłą skłonność do rywalizacji amerykanie z czasem dopowiedzieli sobie – lub dali sobie wmówić – że o sile uczuć świadczy również wielkość kamienia. Gwoździem do tej trumny stała się Marylin Monroe, która publicznie powiedziała, kto jest najlepszym przyjacielem kobiety.
W zasadzie do połowy XIX wieku diamenty były niezwykle rzadkie. Praktycznie tylko królowie i słynący z zamiłowania do błyskotek arabscy władcy i indyjscy maharadżdżowie gromadzili białe lub kolorowe kamienie o niezwykłej twardości i transparentności, aby potem umieszczać je w klejnotach koronnych, sprzętach i strojach.
Gdy w 1870 roku odkryto ogromne złoża diamentów w Kimberley w Republice Południowej Afryki wiele wskazywało na to, że ceny diamentów poszybują na dno. Tak by się pewnie stało, gdyby nie Cecil Rhodes, który do 1888 skupił praktycznie wszystkie firmy i kopalnie diamentów na terenie RPA, kontrolując tym samy cały, ówczesny światowy rynek diamentów – tak zrodziła się firma De Beers.
Na rynku diamentów nie istnieje pojęcie czegoś takiego jak zbyt hurtowy. Na całość obrotu składają się tysiące detalicznych transakcji, codziennie zawieranych w sklepach jubilerskich całego świata.
Budowanie i utrzymanie monopolu nie było ani tanie, ani łatwe. Niezwykła konsekwencja De Beers pozwoliła jednak zażegnać ryzyko. Gdy w 1957 roku odkryto złoża diamentów w ZSRR, De Beers potrafił dogadać się z komunistami. Podjęta w 1970 roku próba samodzielnego operowania na rynku kolorowych diamentów przez Australijczyków, skończyła się zarzuceniem przez De Beers rynku kolorowymi kamieniami ze swoich rezerw. Spektakularny, sprowokowany spadek cen ostudził ambicje potencjalnych konkurentów.
W roku 2000 De Beers formalnie zadeklarował rezygnację z monopolu. Ba, zgodził się dobrowolnie zapłacić karę monopolową w wysokości 10 mln USD – czyli wartości jednego, większego pierścionka. Dziś podaż diamentów kontrolowana jest przez swoisty oligopol, w którym pojęcie wspólnoty interesów zastępuje potrzebę zawierania umów. To ważne, gdyż o rynkowych cenach diamentów decyduje praktycznie tylko jedność członków tego oligopolu.
Trzeba pamiętać, że na rynku diamentów nie działają w pełni prawa popytu i podaży, gdyż tylko bardzo niewielka część światowego wydobycia kamieni trafia na rynek.
Diamenty jako wyroby jubilerskie, z przyczyn oczywistych nie mogą być poważnie traktowane jako przedmiot inwestycji. Ich wartość ma charakter uznaniowy i emocjonalny, a związek pomiędzy hurtową wartością kamieni i metali szlachetnych, z których są one wykonane jest bardzo umowna. Sprzedaż biżuterii wymaga nie tylko znalezienia kupca, ale często „odebrania” jej użytkownikowi, posiadającemu związki emocjonalne z konkretnym dziełem jubilera.
Podstawowym problemem w analizie diamentów jako alternatywnej inwestycji, jest brak rynku hurtowego, na którym kamienie mogłyby być kupowane i sprzedawane po jednolitych cenach. Rynek diamentów to setki, tysiące bilateralnych transakcji detalicznych zawieranych w punktach jubilerskich. Tu nie można mówić o istnieniu systemu obiektywnej wyceny, gdyż:
- brak jest obliga odkupienia kamienia przez jubilera,
- brak jest publikowanych cen rynkowych,
- dokonujący kupna - sprzedaży kamieni jubilerzy, muszą z marży transakcyjnej pokrywać na ogół bardzo wysokie koszty powierzchni handlowych (zwyczajowo są to ekskluzywne lokale, w prestiżowych lokalizacjach, wymagające kosztownej ochrony fizycznej i nietaniego ubezpieczenia).
Przeciwnicy luksusowych samochodów twierdzą, że po wyjechaniu z salonu Mercedesa czy BMW, traci się 30% wartości pojazdu. Myślę, że odzyskanie 50%-60% ceny sprzedaży luksusowego wyrobu jubilerskiego byłoby jeszcze większym osiągnięciem.
Kierując swoją uwagę na rynek diamentów – jako miejsce inwestycji – musimy zatem pamiętać o tym, że:
Ochrona wartości
Diamenty, a zwłaszcza wykonana z nich biżuteria to luksusowe dobra konsumpcyjne, których ceny podlegają wahaniom zgodnym z koniunkturą gospodarczą. A więc, inwestycje tego typu nie będą chronić przed skutkami zmian poziomu inflacji, stopy bezrobocia…
Jednorodność
Jedną z najważniejszych cech dóbr inwestycyjnych jest możliwość ich klasyfikacji i pełna substytucyjność. W przypadku diamentów, liczba bardzo specyficznych, trudnych do uchwycenia przez „ludzi z poza branży” cech fizycznych, czyni je nieporównywalnymi. Brak jednorodności i trudność klasyfikacji niezwykle mocno ograniczają możliwości powszechnego uznawania diamentów za dobro inwestycyjne.
Rynek
Rynki inwestycyjne umożliwiają zawieranie w zasadzie nieograniczonych co do wielkości zakupów danego aktywu, przy zachowaniu niskiego spreadu. Nad bezpieczeństwem i transparentnością obrotu na rynkach regulowanych czuwa izba rozliczeniowa i uznane instytucje odpowiadające za standaryzację. Ani jeden z tych warunków nie zachodzi na rynku diamentów.
Opodatkowanie
Obrót dobrami inwestycyjnymi nie jest przedmiotem opodatkowania podatkiem od wartości dodanej VAT – obrót diamentami jest na terenie UE objęty takim podatkiem.
Wycena
Kształtowanie się cen powinno być pochodną popytu, podaży oraz ewentualnie funkcją dostępności danego dobra. Na rynku diamentów ceny ustalają detaliści, a ceny hurtowe zależą jedynie od zachowania/kaprysów kontrolującej rynek firmy.
Płynność
Rynki metali szlachetnych są płynne, a złoto, srebro czy platyna mogą być zawsze sprzedane. Na rynku diamentów, bez głębokiego dyskonta dla pośrednika nie ma możliwości realizacji natychmiastowej sprzedaży.
Diamenty można porównać do rynku pierwotnego aut. Nowe auta prosto z salonu, w błyskawicznym tempie tracą na wartości praktycznie z chwilą zakupu. Na rynku diamentów, odzyskanie chociażby 60% wartości zakupionej biżuterii jest ogromnym sukcesem.
Bazujący na pryncypialnym podejściu do zasad inwestowania, krytyczny stosunek do diamentów nie może oczywiście przekreślać kamieni szlachetnych jako aktywa inwestycyjnego. Rynek sztuki jest jeszcze mniej transparentny, a z powodzeniem inwestowane są na nim miliony inwestorów, a nie kolekcjonerów. We współczesnym świecie można skutecznie inwestować i przy odrobinie szczęścia zarabiać praktycznie na wszystkim, jednak nie wszystkie aktywa i rynki powinny być stawiane na tym samym poziomie. Z pewnością każda kobieta znacznie bardziej doceni naszą inwestycję w diament, niż kolekcję starych monet, skrzynkę wina czy perspektywiczną działkę przy planowanej trasie szybkiego ruchu.
dr Łukasz Gębski Szkoła Główna Handlowa w Warszawie |
Artykuł pochodzi z Akcjonariusza nr 3/2013.
Cały numer można pobrać tutaj.
Chcesz otrzymywać Akcjonariusza bezpośrednio
na swoją skrzynkę mailową? Dołącz do nas już dziś!