W poprzednim tekście o tym, że nie chcę ponosić kosztów tego, że rząd ustępuje pod naciskiem górniczych związków zawodowych zadałem, tak mi się wówczas wydawało, retoryczne pytanie:
Czy słyszeli Państwo, aby gdziekolwiek na świecie inwestorzy giełdowi wyszli na ulicę protestować?
Zadając je byłem pewny tego, że odpowiedź na nie jest negatywna. Wszakże sięgając pamięcią w pokomunistyczną historię Polski, to specjalistami od ulicznych protestów są górnicy, stoczniowcy, pielęgniarki, czy też rolnicy. A więc te wszystkie grupy zawodowe, których po pierwsze jest dużo, po drugie są skoncentrowani (na przykład w jednym dużym zakładzie pracy) i po trzecie mają swoją reprezentację (na przykład poprzez związki zawodowe).
Do głowy mi nie przyszło, że niezwykle rozproszeni inwestorzy giełdowi lub też konsumenci innych usług finansowych mogą w sposób zorganizowany protestować wychodząc na ulicę. Owszem, inwestorzy czasami protestują, w Polsce na przykład dzięki temu, że reprezentuje ich Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych. Ale ten protest odbywa się poprzez korespondencję z Komisją Nadzoru Finansowego, z Giełdą Papierów Wartościowych, jak również poprzez naświetlenie problemu w mediach, czy też w skrajnych przypadkach na sali sądowej. Ale na ulicy? Paląc opony przez Pałacem Prezydenckim, czy Kancelarią Rady Ministrów? No kto to widział w cywilizowanym kraju?!
Amerykanie od czasu do czasu protestują
Tymczasem okazuje się, że byłem w wielkim błędzie. Bardzo chciałbym w tym miejscu podziękować czytelnikom, że zwrócili mi uwagę, że świat nie kończy się na polskim rynku kapitałowym.
Jakże mogłem zapomnieć o tym zdjęciu?!
źródło: flickr
Jak również, przyznaję się ze wstydem, nie znałem tej piosenki:
Pamiętacie? To w 2008 r. po upadku Lehman Brothers i gigantycznym krachu na Wall Street inwestorzy, ale także właściciele toksycznych kredytów hipotecznych protestowali przed giełdą nowojorską, winiąc bankierów za skutki kryzysu. Po Wall Street krążył wówczas dowcip, że finansiści tylko dlatego nie skakali z okien, jak podczas Wielkiego Kryzysu w latach 1929–1933, bo mają klimatyzowane biura i okna im się nie otwierają.
A skoro jesteśmy przy Wielkim Kryzysie, to mamy kolejne niezwykle znane zdjęcie wykonane podczas krachu w 1929 r. Tłum zebrał się wówczas, nie gdzie indziej, tylko właśnie przed gmachem giełdy na Wall Street. Oczywiście nie było wówczas internetu, więc ludzie przychodzili po prostu na giełdę, aby np. sprawdzić bieżące notowania akcji, ale umówmy się, gdyby nie kryzys i jego negatywne skutki finansowe, to raczej by się tam nie zebrali.
źródło: Wikipedia
W Hong-Kongu też protestują
I w końcu znowu przykład z kryzysu po 2008 r., ale tym razem z Hong-Kongu, gdzie około 30 000 inwestorów kupiło tzw. mini-obligacje emitowane przez niesławny już bank Lehman Brothers (Minibonds to handlowa nazwa dla grupy instrumentów strukturyzowanych). Wartość tych instrumentów była szacowana na około 1,8 mld usd. Oczywiście nie wszyscy, ale grupa kilkudziesięciu osób regularnie protestowała od późnej jesieni 2008 aż do 2011 r. Co ważne te protesty przyniosły skutek. Początkowo, inwestorzy mieli odzyskać około 60% nominalnej wartości inwestycji. Po pewnym czasie odsetek ten wzrósł między 70 a 93%. W końcu w 2011 wskutek dalszych działań zorganizowanej grupy protestujących inwestorzy otrzymali między 85 a 96,5% zainwestowanych środków.
Można? Można! A może my w Polsce też byśmy przeciwko czemuś zaprotestowali na ulicy? Co Państwu się najbardziej nie podoba? Może podatek giełdowy? Skala spadków na JSW? Macie jakieś ciekawe propozycje przeciwko czemu moglibyśmy zaprotestować?