Obserwując wydarzenia toczące się na scenie politycznej nie sposób nie odnieść wrażenia, że część społeczeństwa i przy okazji część mediów, ewidentnie zapomniała, że nie wszystko im się od Państwa należy.
A jest dokładnie na odwrót. Nic nam się od Państwa nie należy. Nie należą nam się praca, emerytury i inne świadczenia. Na wszystko musimy zapracować sami. Najbardziej spektakularnym przykładem roszczeniowej postawy było pytanie podstawionego młodego człowieka, który na wiecu wyborczym zapytał Prezydenta jak jego siostra, która zarabia 2000 zł ma sobie kupić mieszkanie.
Co usłyszał od Prezydenta? Że ma zmienić pracę i wziąć kredyt. W pierwszym odruchu wszyscy rzucili się na Bronisława Komorowskiego z pretensjami jakże mógł tak obcesowo i bez należnego współczucia odpowiedzieć. Ale jak się chwilę nad tym zastanowić, to oczywiście miał rację. Co innego miał odpowiedzieć? Nie da rady w Polsce wziąć kredytu mieszkaniowego zarabiając 2000 zł miesięcznie.
Kryzys finansowy w USA w 2008 roku
Przypomnijmy, że jednym z powodów wybuchu kryzysu finansowego w 2008 r. w Stanach Zjednoczonych było to, że tam mnóstwo osób, których kategorycznie nie było stać na własne mieszkania, otrzymało od banków kredyty na ich zakup. A potem masowo nie byli w stanie ich spłacać, co spowodowało poważny kryzys finansowy. Wszyscy eksperci w późniejszych komentarzach powtarzali, że ci ludzie nie powinni byli wówczas tych kredytów dostać. Nie jest przecież nigdzie powiedziane, że każdego musi być stać na mieszkanie.
Drożejące waluty w Polsce
Przypomnijmy także drugą sytuację z początku tego roku w Polsce. Po gwałtownym skoku kursu franka wobec złotego nagle okazało się, że mnóstwo osób zaczyna mieć problemy z jego spłatą. Ponownie, podobnie jak w przypadku kryzysu sub-prime z USA z 2008 roku, jako przyczynę takiego stanu rzeczy podaje się to, iż ci ludzie nie powinni byli w latach 2004–2007 tego kredytu otrzymać. Nie było ich stać na wysoko oprocentowany kredyt w złotówkach, więc banki zaoferowały im tani kredyt w walucie obcej. To był oczywisty błąd. Efektem tego jest bieżący kryzys w branży bankowej. KNF cofa możliwość wypłaty dywidendy niektórym bankom z dużą ilością kredytów frankowych. Politycy zbierają się i wymyślają wszelkie sposoby jak ulżyć „ciemiężonym” kredytobiorcom, aby nie dopuścić do eskalacji problemu.
W obydwu przytoczonych sytuacjach, wszyscy bez problemu zgadzają się z oceną sytuacji. Nie każdy musi mieć zdolność do wzięcia kredytu mieszkaniowego. Nie każdy w gospodarce wolnorynkowej musi mieć zatem swoje mieszkanie. Skądże więc teraz oburzenie na wypowiedź Prezydenta, który jasno powiedział, że z dochodami na poziomie 2000 zł nie można w Polsce otrzymać kredytu mieszkaniowego? Ok, zgadzam się, że Prezydent zrobił to z gracją słonia w składzie porcelany. W toku kampanii wyborczej być może powinien to zrobić delikatniej, nie mówiąc wprost niewygodnej prawdy. Ale to wszystko. Jedynym problemem jest urażone uczucie młodego człowieka i przy okazji armii komentujących obserwatorów. Patrząc z każdego innego punktu widzenia, to Prezydent miał rację. Skąd zatem taka afera?
Wracając na chwilę do przebiegu kampanii wyborczej, to nie można nie odnieść wrażenia, że kandydaci prześcigali się w różnego rodzaju obietnicach wyborczych. Głównie takich, które albo od nich nie zależą albo ich wprowadzenie jest kompletnie nierealne, ale za to są spektakularne i ładnie się je na wiecach wyborczych wygłasza.
A co z inwestorami i ich stratami giełdowymi?
Ironizując trochę, to szkoda, że nie posłaliśmy na jakiś wiec wyborczy podstawionego inwestora, który zapytałby któregokolwiek z kandydatów co ma zrobić, bo stracił 99% kapitału na inwestycji w Petrolinvest. Jakie byłyby możliwe scenariusze? Jeden na pewno jest taki, że ktoś coś obiecałby inwestorom giełdowym. Na przykład ustawowe ograniczenie strat z inwestycji giełdowych. Brzmi aż nazbyt nieprawdopodobnie? Jak podsumować wydatki Państwa, które miałyby pokryć obietnice niektórych kandydatów, to taki ukłon w kierunku inwestorów giełdowych mógłby się okazać niewinną igraszką.
Mogłoby też zdarzyć się to, co powinno się zdarzyć, czyli taki podstawiony inwestor powinien usłyszeć, na przykład od Prezydenta, że jest sam sobie winien, bo jest ryzyko rynkowe. Wyobrażacie sobie Państwo awanturę w mediach po takiej wypowiedzi? Oskarżeniom o lekceważące traktowanie społeczeństwa nie byłoby końca.
Artykuł pochodzi z Akcjonariusza 2/2015