Czekałem na 25 października jak na zbawienie. I wcale nie o to chodzi, że lubię głosować. Nie chodzi też o to, że miałem nadzieję na zwycięstwo swojej ulubionej partii politycznej. Bo nie mam.
Przedwyborcze obiecywanie gór złota
Czekałem jak na zbawienie na koniec karuzeli obietnic wyborczych i politycznej walki o głosy wyborców. Chciałbym, aby posłowie, bez względu na to, która opcja polityczna byłaby przy władzy, zamiast otwierać na swoim komputerze folder z przemówieniami wyborczymi, uruchomili Excela i zaczęli liczyć.
Póki co niestety jest tak, że w toku kampanii wyborczej zarówno obóz rządzący, jak i opozycja, całkowicie odlatują w swoich zarówno obietnicach wyborczych, jak i dziwnych pomysłach rzucanych często mediom od niechcenia w korytarzach sejmowych. A robią to często z gracją słonia w składzie porcelany, bez jakiejkolwiek świadomości, jak ich zapowiedzi przekładają się na reakcję inwestorów i na koniunkturę wybranych branż na rynku kapitałowym. Robią to także w całkowitej niewiedzy i bez znajomości mechanizmów giełdowych. A wiadomo jak to jest, jak ktoś czegoś nie rozumie. Najczęściej jest tak, że się tego boi i woli tematu nie dotykać.
Skutki niewidoczne w krótkim terminie
Efekty takich nieprzemyślanych decyzji politycznych i wyborczych zagrywek będą widoczne, ale dopiero w dłuższym okresie. Wydaje się, że nikt z polityków nie rozumie tego dosyć misternego połączenia, związku przyczynowo skutkowego, w którym dobra wieloletnia koniunktura na giełdzie przełoży się na większe oszczędności przyszłych emerytów, a to z kolei zmniejszy obciążenia Państwa, które tym emerytom aż tak dużo nie będzie musiało dokładać. Przecież Polacy oszczędzają na emeryturę w OFE. OFE natomiast inwestują nasze pieniądze głównie na giełdzie. Od zeszłego roku nie mogą przecież inwestować w obligacje Skarbu Państwa. A zatem, im gorsza koniunktura giełdowa, im wyceny aktywów posiadanych przez OFE (czyli przez nas, przyszłych emerytów) są niższe, tym nasze emerytury również takie będą. Z danych podawanych przez ekonomistów, przy zmieniającej się demografii, nasze emerytury z ZUS-u będą na zastraszająco niskim poziomie. Jak do tego dołożymy jeszcze uboższą część z OFE, to okazuje się, że mamy gigantyczny problem, który Państwo będzie musiało w przyszłości rozwiązać. Przyjdzie nam się zmierzyć z kwestią armii niewiarygodnie ubogich emerytów, którzy zdominują polskie społeczeństwo i to już niebawem. To jednak z pewnością problem, których tych polityków, którzy aktualnie są u władzy najprawdopodobniej nie będzie już dotyczył, gdyż już dawno nie będą rządzić. A nie przepraszam, może ich dotyczyć, ale od tej drugiej strony. Oni też za krótszą lub dłuższą chwilę będą szli na emeryturę i na własnej skórze przekonają się o tragicznych skutkach swojej lekkomyślności. Tylko wtedy będzie już za późno.
Ukażmy branżę bankową za kryzys
Przykład numer 1 z ostatnich miesięcy, to różnego rodzaju pomysły polityków na opodatkowanie branży bankowej. To banki przecież w powszechnej opinii są odpowiedzialne za wysoki kurs franka, a przez to za problemy sporej części społeczeństwa, która jest zadłużona w szwajcarskiej walucie. To banki „dorobiły się” przecież miliardów złotych zysku, gdy reszta Polaków w trudzie i znoju pracuje za ułamek średniej krajowej. Co wobec tego mogą zrobić politycy w toku kampanii wyborczej? Mogą oczywiście zaproponować podatek od branży bankowej. Nic nie szkodzi, że podatek proponuje głównie opozycja, bo przecież tym razem jest spora szansa, tak jak napisałem powyżej, że ta opozycja stanie się opcją rządzącą. Podatek jest proponowany w najostrzejszej możliwej formie, czyli od aktywów bankowych (zamiast od pasywów, np. na wzór niemiecki). Wyliczenia pokazują, że moglibyśmy mieć około 5–6 mld zł wpływów rocznie z tego podatku. Jest to około 1/3 rocznych zysków sektora bankowego, a więc bardzo dużo.
Nikt w ferworze walki politycznej, nie przejmuje się długoterminowymi skutkami takiego podatku. Po pierwsze uderzy to w zmniejszoną akcję kredytową. Banki będą miały przecież miliardy złotych mniej, których nie będą mogły pożyczyć przedsiębiorcom. Przykład węgierski pokazuje, że ten efekt jest dosyć prawdopodobny. Węgrzy już planują przecież stopniowe wycofywanie się z tego podatku. Po drugie, propozycja takiego podatku uderzyła natychmiast w wycenę banków na giełdzie. Indeks WIG Banki od początku roku stracił około 17%. A przecież banki to istotny składnik portfela OFE, a więc oszczędności przyszłych emerytów. Tym drugim czynnikiem, zakładam, to już nikt kompletnie się nie interesuje. O wiele bardziej przecież chwytliwe i populistyczne jest hasło „Opodatkujmy branżę bankową. Niech krwawi kapitaliści podzielą się swoimi miliardami”, bo ono pozwala tu i teraz wygrać wybory. Co potem? A kogo to obchodzi?!
Ratujmy kopalnie!
Przykład nr 2 jest jeszcze bardziej drastyczny. Rząd, w przypływie chyba paniki, bo racjonalną decyzją nazwać się tego nie da, próbował ratować przynajmniej część branży wydobywczej. Ciągłej kroplówki z kapitałem potrzebuje przecież Kompania Węglowa, Katowicki Holding Węglowy i ostatnio także niestety Jastrzębska Spółka Węglowa.
W opinii polityków branżę wydobywczą trzeba ratować, bo przecież są tam tysiące wyborców, których nie można zawieść na ostatniej wyborczej prostej. Zatem, choćby nie wiadomo co się działo, procesu zamykania kopalń przed wyborami rozpocząć nie wolno. Jaki jest pomysł na uzdrowienie tej branży? Choć może lepszym sformułowaniem byłoby „chwilowe podtrzymanie przy życiu”. Tworzy się Nową Kompanię Węglową i próbuje się ją zasilić pieniędzmi „narodowych championów”, czyli spółek Skarbu Państwa, które mają potężne zasoby gotówki. W grze są więc takie marki jak PGE, Tauron, Energa, Grupa Azoty, PKO BP, czy nawet PZU.
Polscy posłowie powinni obowiązkowo, przed rozpoczęciem kadencji, zdać egzamin z ekonomii. Loteria przedwyborczych obietnic jest zupełnie oderwana od rzeczywistości, które mogą mieć katastrofalne konsekwencje w przyszłości.
Oczywistym jest, że rząd przed wyborami nie zaryzykuje masowych protestów górników, demonstracji, łącznie z paleniem opon, przed Urzędem Rady Ministrów. To byłoby niezwykle spektakularne i popularności by nie przysporzyło. A zabranie pieniędzy „obrzydliwie bogatym” spółkom? Na to, wydaje się, akceptacja społeczna jest. Poza tym, to bardzo skomplikowany mechanizm i mało który wyborca to rozumie (na szczęście Komisja Europejska rozumie i staje w poprzek całemu pomysłowi ratowania kopalń). Stracić mogą (jeżeli ta pomoc dojdzie do skutku), znowu akcjonariusze spółek publicznych, w tym my wszyscy bez wyjątku. Przecież akcje tak dużych spółek mają w zasadzie wszystkie OFE. Nasze emerytury po każdej z takich ewentualnych zapowiedzi ile która spółka musi się „dorzucić” do ratowania branży górniczej, maleją.
Maleją także wyceny portfeli inwestorów indywidualnych. Tak się czasem zastanawiam kogo jest w Polsce więcej. Górników, o głosy których Rząd tak zaciekle (i bez sensu, bo tego się nie da zrobić) zabiega, czy inwestorów, którym lekką ręką dzień po dniu zabiera pieniądze. Wydaje się, że mimo wszystko inwestorów giełdowych. Różnica jest taka, że górnicy mogą i potrafią głośno protestować, paląc opony na ulicach, a inwestorzy raczej tego robić nie będą.
Obligacje z OFE, podatek od kopalin i inne
Jak się dłużej zastanowić to przykładów tego jak politycy kopią, w imię doraźnych korzyści i tak słabo funkcjonujący rynek kapitałowy w Polsce, jest więcej. Żeby nie było wątpliwości, nie mam na myśli jakości infrastruktury, tylko wybitnie marną koniunkturę.
Jak inaczej nazwać zabranie obligacji o wartości 150 miliardów złotych będących w posiadaniu OFE? Rząd w jednej sekundzie zmniejszył deficyt budżetowy o owe 150 miliardów. Ta korzyść dla budżetu była odczuwalna natychmiast. Zabrał nam prawdziwą gotówkę, a będąc bardziej precyzyjnym zdjął z siebie obowiązek oddania nam pieniędzy i zamienił je na wirtualny zapis w bazie danych w ZUS-ie. Efektu jakim jest osłabienie roli OFE chyba żaden z polityków nie przewidział. A teraz, gdy w OFE zostało raptem 2,5 mln osób (zamiast około 12 milionów), zostały one wskutek tego pozbawione ciągłego przypływu gotówki i ich oddziaływanie na koniunkturę giełdową się zmniejszyło, to dopiero widać, jak znaczącym były graczem.
A podatek od kopalin, który płaci w Polsce tylko KGHM? Nie neguję w tym miejscu zasadności takiego podatku, ale sytuacja, gdy płaci go tylko jednak firma, a jego wysokość jest taka, że zasadność prowadzenia działalności w Polsce przez KGHM staje pod znakiem zapytana, powinien dać do myślenia, że jednak coś z tym podatkiem jest nie tak. Nie da rady opodatkować spółki tak, aby się dusiła i jednocześnie czerpać korzyści z wysokich dywidend. A przecież KGHM to też składnik portfeli OFE, czyli po części własność przyszłych emerytów.
Przykładów, o nieco mniejszym kalibrze można by mnożyć. Przykładowo, są to wypowiedzi różnych posłów, że podatek bankowy tak, ale za to od 2017 r., innym razem, że od 2018 r. A to z kolei przypadkowa wypowiedź, że po wyborach podatek od kopalin zostanie zrewidowany (jednorazowa reakcja kursu KGHM +11%). Wypowiedzi kompletnie bez zobowiązań, kompletnie nic nie znaczące, a za to z ogromnym skutkiem na notowania giełdowe.
W takich sytuacjach czasami wydaje mi się, że nasi posłowie powinni mieć zdany jakiś egzamin z ekonomii, powinni przejść jakiś choćby prosty kurs zaraz na początku każdej kadencji sejmu. Inaczej skutek jest taki, że oni po prostu nie zdają sobie sprawy z wagi słów, które wypowiadają.
Jeszcze pół biedy, gdy są to jedynie niewinne, rzucane na wiecach wyborczych hasła, które co prawda ekonomicznego sensu nie mają, ale nikt o zdrowych zmysłach nie traktuje ich poważnie. Ot taki przedwyborczy taniec polityków, których słowa nie mają potem pokrycia w niczym. W szczególności najmniej poważnie traktuje się słowa tych, którzy raczej będą polityczną opozycją.
Niestety sytuacja przestaje być zabawna, gdy do głosu dochodzą politycy, którzy są przy władzy lub zaraz mogą być przy władzy, a o ekonomii mają wyjątkowo marne pojęcie. A zdaje się, że z taką sytuacją mamy do czynienia obecnie.
Nie ma co prawda widoków na to, że sytuacja się zmieni po wyborach. To co każe mieć nadzieję, na trochę lepszą sytuację po wyborach, to to, że jak już miejsca w parlamencie zostaną rozdzielone, to posłowie przestaną rzucać w powietrze kolejne absurdalne pomysły, nieco twardziej staną na dwóch nogach i zaczną częściej zaglądać do Excela, patrząc na ewentualne skutki swoich decyzji. Niech już będzie po wyborach.
Tekst pochodzi z najnowszego numeru Akcjonariusza, który ukaże się niebawem! Oczekuj maila!